Postanowiliśmy pierwszą sobotę lata spędzić w Gdyni, która tego dnia zamieniła się w kuluralno-rozrywkowe centrum Trójmiasta - niestety nieco też ograniczone przez zamknięcie połowy głównych ulic z powodu przejazdu rowerowego, dzięki któremu jednak można było przespacerować się cichutką i spokojną, wyłączoną z ruchu, Świętojańską.
Swoje kroki skierowaliśmy do Pasty Miasta, o której do tej pory słyszałam same fantastyczne opinie. O godzinie 15 wszystkie stoliki były jednak zajęte a my już na tyle głodni, że nie zdecydowaliśmy się na czekanie na wolne miejsce (szczególnie że lokal jest spory, więc przy pełnym obłożeniu było w nim baaardzo gwarno), tylko udaliśmy się w górę Świętojańskiej z myślą o pizzy... W Gdyniance - wszystko już wyszło. Nie stanowiło to jednak problemu, bo sąsiaduje z nią Mąka i Kawa, o której słyszałam jeszcze więcej pochlebnych opinii. Mimo zajętych, wszystkich pięciu, stolików w maciupkim lokalu, nie zważając na nisko wiszące chmury, usiedliśmy na zewnątrz. Na szczęście po chwili zwolnił się stolik w środku i z chęcią go zajęliśmy. U przesympatycznego Pana przyjmującego zamówienia (który mimo małego kieratu, w jakim przyszło mu pracować, do każdego był nastawiony tak pozytywnie, jednocześnie bez najmniejszego wymuszenia, jak tylko się dało), do którego niezdarnie się przepchaliśmy między stolikami i zaczęliśmy studiować menu, gdy napomknęłam o rukoli - od razu dostałam wytyczne, które pizze ją zawierają a jednocześnie zapewnienie, że do każdej pizzy można ją dodać. Pierwszy raz czułam się zupełnie nie popędzana, zrozumiana i zaakceptowana - brzmi to jakbym miała jakiś niemały problem z samą sobą, jednak chodzi tylko o zazwyczaj pełne źle ukrywanego zniecierpliwienia oczekiwanie kelnerów na przyjęcie zamówienia, którego tu próżno szukać. Zamówiłam więc ostatecznie pizzę z ostrym salami, pieczarkami, mascarpone i rukolą - ideał!
Mateusz klasycznie poszedł w Capriciosę, która, jak się okazało, zawierała... karczochy!
Ciasto cieniutkie, chrupiące, przepyszne! Nawet wyraźna oliwa, którą polana była moja pizza, nie przeszkadzała mi, choć za smakiem oliwy bardzo nie przepadam... Zjedliśmy obie pizze bez słowa - tak się zajadaliśmy, aż przysłowiowe uszy nam się trzęsły. Myśleliśmy, że nie najemy się "taką cienką pizzą", jednak stwierdziliśmy, że dużo więcej już byśmy nie wcisnęli.
Ceny wahają się od 10zł za Margheritę do 16zł za właśnie Capriciosę lub pizzę z szynką parmeńską i rukolą. To, jak za tak pyszną pizzę, raczej niedużo. Lokal, mimo że bardzo ciasny, jest przytulny i urokliwy. pizzeria ma jeszcze jedną, większą, filię w Galerii Metropolia w Gdańsku-Wrzeszczu. Tam też musimy się wybrać.
Po wyjściu z Mąki i Kawy, Mateusz, który jeszcze przed chwilą mówił, że "nawet się najadł" stwierdził, że coś by jeszcze zjadł. Namówiłam Go więc na wizytę w Głównej Osobowej - lokalu, który wiedzie prym na blogach i instagarmach trójmiejskich hipsterów i nie tylko. Taka rekomendacja nie byłaby w mojej ocenie korzystna ale nieraz już studiowałam ich menu i wiedziałam jedno - że wszystkiego bym chętnie spróbowała.
Dotarliśmy więc do schowanego za rogiem lokalu, po którym w taki dzień spodziewałam się większego obłożenia - pewnie zwielokrotniło się ono wieczorem, gdy lokal zamienia się w koktajl bar. Usiedliśmy w środku przy oknie a właściwie w oknie, gdzie na niskich parapetach ułożono wygodne (!) poduchy. Wiedzieliśmy, że nie zjemy dużo, więc zdecydowaliśmy się na przekąski - hummus z domowymi krakersami (11zł) i podpłomyk z polikiem wołowym, czerwoną cebulą i domową śmietaną (16zł). Co to była za eksplozja smaków!
Hummus mi smakował, był mocno cytrynowy, co dla mnie jest plusem - Mateusz stwierdził z rozbrajającą szczerością, że i tak woli mój hummus - konsystencję rzeczywiście wolę swoją (bardziej gładką, choć ta też nie była bardzo grudkowata) ale doprawienie pasty smakowało mi bardzo w GO. Krakersy - super chrupiące, posypane grubą solą. Za to podpłomyk - mistrzostwo! Choć polik jak dla mnie mógł być pominięty, bo i tak było go mało, jednak całkiem dobre ciasto (no po tym pizzowym z Mąki i Kawy ciężko było się temu podpłomykowi wybić...), pyszny sos, kwaskowata marynowana czerwona cebula, pyszna śmietana w duuużej ilości (dla większości pewnie zbyt dużej, dla mnie jednak wcale nie - łyżkami bym ją jadła) i świeża mięta i kolendra, za której użycie prawdziwy szacun - ja nie lubię kolendry i nie potrafię jej stosować, jednak tutaj pasowała idealnie i była we w punkt dobranej ilości - danie pachniało oszałamiająco.
Wyjedliśmy wszystko do ostatniego okruszka (a przecież przed chwilą najedliśmy się pizzą... - fakt, ja do końca dnia już nic nie zjadłam!). Ceny, które początkowo wydawały mi się dość wygórowane - uważam że są w dobrym stosunku do jakości i ilości.
Wystrój lokalu rzeczywiście hipsterski ale przyjemny. Plus za ładne i zaskakująco duże patio, które musi być super miejscówką wieczorem. Wizyta do powtórzenia!
Wieczorem, w większym już gronie, usiedliśmy w Kandelabrach - piwiarnio-restauracji przy promenadzie prowadzącej ze Skwerku na plażę. Wybór piw rzeczywiście ogromny, ceny, jak za regionalne lub importowane (rzeczywiście Kozel był importowany, czeski a nie ten rozlewany w Polsce, który różni się smakiem) piwa butelkowe - do przyjęcia (średnio 12, 13 złotych). Do piwek zamawialiśmy "Palce lizać" - estetycznie podane drewniane tace z frytkami, szyszkami ziemniaczanymi, stripsami z kurczaka i sosem (porcja dla 2 osób - 25zł). Dania obiadowe, które kelnerki przynosiły do sąsiednich stolików wyglądały bardzo apetycznie i były całkiem solidnymi porcjami. Minus za to, że mają tylko kawę żużel parzoną w kawiarce tłokowej (bez mleka :( ) - ekspresu nie uświadczysz... Jak na tak uczęszczane miejsce - ceny naprawdę całkiem rozsądne. Minusik też za małą ilość obsługi, która mimo iż uwijała się jak w mrowisku, to często dobrych kilkanaście minut musieliśmy filować na przechodzącą Panią kelnerkę.
Gdynia zdecydowanie jest miastem, które oferuje wiele - również w gastronomii. My pewnie będziemy wracać tam coraz częściej!
chociaż mam tak blisko do Gdyni, to niestety w żadnym lokalu jeszcze nie byłam ;)
OdpowiedzUsuń