niedziela, 9 kwietnia 2017

O blogach lifestylowych i malinowy koktajl z chia


Skąd taki post? Bo czuję, że pęknę. Pęknę, jak nie wyrażę publicznie moich odczuć w stosunku do blogów lifestylowych. Jeszcze niedawno sama zastanawiałam się nad założeniem takiego bloga, więc zaczęłam przeglądać więcej stron z tej kategorii. Niestety...

... im więcej ich czytałam, tym bardziej byłam przerażona ich poziomem.

Blogi lifestylowe to blogi o codziennym życiu. W zależności od Autorki, więcej lub mniej jest na nich mody, gotowania lub dzieci. Na czasie jest też temat minimalizmu, zrób to sam, organizacji (czasu, mieszkania, pracy itd). Kto nie chciałby poznać "10 sposobów na zaoszczędzenie pieniędzy na domowych rachunkach", "5 stylizacji na bazie jednej bluzki" czy sposobu "jak ze słoika wykonać efektowny wazon z motywem świątecznym". Ano, brzmi super. Gorzej z treścią... Wypunktuję niżej to, co najbardziej mnie denerwuje w postach zamieszczanych na lifestylowych blogach (z przykładami!).

1. Chwytliwe tytuły postów
pod którymi kryje się... nic, albo bardzo niewiele

Przepisy zamieszczane na lifestylowych blogach nie są niczym odkrywczym, za to są wychwalane jak dania na miarę Gordona Ramsaya. Projekty DIY są albo powieleniem pomysłów z Pinteresta albo mało przydatnymi poradami jak z niczego zrobić niezbyt estetyczne i mało przydatne... coś (ale musisz mieć pistolet na gorący klej, 4 rodzaje ozdobnego papieru, karbowane nożyczki i dziurkacz koniecznie wycinający kształt słowika).
Jako przykład przytaczam post o sposobach na poprawę humoru Natalii z bloga simplife.pl. Tytuł - super, od razu klikam. Po nieco przydługim wstępie (o niczym) doszukuję się wreszcie tak wyczekanych sposobów i... zbieram szczękę z kolan - posprzątaj pokój? Otwórz okno? Wyjdź na spacer? Odwracam głowę, zamykam oczy, biorę głęboki wdech i... postanawiam jednak doczytać do końca. Może chociaż zakończenie mnie nie rozczaruje? Niestety. W zakończeniu czytam, że jeśli nawet te czynności nie pomogły, "daj sobie czas. Widocznie tak ma być. Złe dni są właśnie po to, aby nas czegoś nauczyć, przygotować na zmiany. Poza tym gdyby nie one, nie docenilibyśmy całego tego dobra, które nas spotyka." No piękne stwierdzenie na koniec, tylko czemu nie związane zupełnie z tematem? Zamiast dać kopa czytelnikowi, zmotywować go do działania, do pokonania chandry, nakłania jeszcze do biernego czekania "aż minie". 
Przykłady takich postów mogłabym mnożyć. I co przeraża mnie najbardziej? Że mnóstwo ludzi to czyta i bierze sobie do serca. Swoją drogą, w komentarzach pod postem znajduje się w końcu kilka sposobów na poprawę humoru, które rzeczywiście warto wypróbować! :)

2. Sponsoring i reklamy
kryjące się w treści, lub wręcz ją zastępujące

Nie mam nic przeciwko promowaniu produktów na blogach. Podziwiam blogerki, które blogowaniem zarabiają na życie. Ważna jednak jest dla mnie ta * dopisana na końcu posta: "wpis zawiera lokowanie produktu". Przykładowo Dorota z mojewypieki.com robi to za każdym razem - za co ma u mnie ogromny plus. 
Z kolei w moim nieoficjalnym rankingu mistrzynią w lokowaniu produktu bez wspominania o tym jest Kasia Tusk z makelifeeasier.pl. Nie trzeba długo szukać takich postów: przytaczam wpis sprzed kilku dni, o sposobach na odświeżenie mieszkania na wiosnę - każda, podkreślam: każda rzecz polecana w tym wpisie jest sponsorowana (lub na moje oko tak wygląda). Bo dlaczego w takim wpisie polecać akurat urządzenie do prasowania parą konkretnej firmy? A o farbach pisać ile mają odcieni w dostępnej palecie kolorów i że można zmienić ich kolor bo kolejne warstwy tej samej farby dobrze się pokrywają, skoro nie próbowała jeszcze czarnej zamalować białą? Hę? ;) nie pisze o tym, czy konsystencja farby jest odpowiednia, czy trzeba ją wymieszać, rozcieńczać, na ile wystarcza lub ile użyła do pomalowania krzesła. Na nic mi taki post. Na nic. Nie wspominam nawet o "urodowo-modowych" postach z tego bloga - reklamowanie kosmetyków, ubrań i biżuterii z podawaniem kodów rabatowych "wygenerowanych" przez producenta specjalnie dla tego bloga to naprawdę niski poziom. Jak tu ufać, że polecane produkty rzeczywiście są dobrej jakości i godne wypróbowania? 
Na koniec, zastanawiam się jeszcze, kto maluje i robi porządki na balkonie w BIAŁEJ KOSZULI? I jeśli ma na sobie stare jeansy (bo zakładam jednak tu jakiś rozsądek - że te ciuchy są chociaż znoszone, choć na takie nie wyglądają) to po co podaje że są z Zary?

3. Zamieszczanie nie swoich zdjęć
i nie informowanie o tym

W tej kategorii akurat Kasia Tusk jest wzorem - ona zawsze ilustruje posty swoimi zdjęciami a jeśli jest inaczej - zamieszcza o tym informację.
Niestety większość blogerek lifestylowych wrzuca zdjęcia, które nie są ich autorstwa bez podania źródła. Uważam, pomijając już kwestię praw autorskich, że to zwyczajnie nie w porządku. Nie mam nic przeciwko ilustrowaniu postów zdjęciami z Internetu, bo podnosi to walory odbioru treści a same możemy nie być w stanie wykonać odpowiednich zdjęć. Co jednak przeszkadza, pod postem, nawet drobnym druczkiem, podlinkować źródła zdjęć? Najsmutniejsze jest to, że ja przez dość długi czas nie mogłam wyjść z podziwu, jak te laski są w stanie zrobić tyle zdjęć tak dobrze ilustrujących treść postów. Olśnienie przyszło przy czytaniu bloga Marty - dawno nie czułam się tak oszukana i naiwna. Linkuję tutaj jej post o tym, jak sobie dorobić - który treścią jest nawet całkiem wartościowy (chociaż raczej dla bezrobotnych lub freelancerów, niż dla pracujących na etacie i to z dwójką dzieci), na dodatek ma zapis o sponsoringu - jednak jest ilustrowany ewidentnie zdjęciami, których nie wykonała Marta. A szkoda.

4. Samouwielbienie, zadzieranie nosa, przechwałki
bo inaczej nie potrafię tego nazwać

Mam wrażenie, że blogi lifestylowe często służą Autorkom do pokazywania, jakie są zajebiste. Wybaczcie określenie, jednak ono pasuje tu jak ulał. Przy kolejnym poście "5 sposobów na..." Autorki mimochodem, albo nawet wprost, opisują swoje ostatnie prywatne sukcesy - i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ton tych wypowiedzi... 
Jako przykład posta (i w ogóle bloga), który krzyczy "jestem super i robię tak i tak" (dokładnie w tej kolejności) podaję wpis o 10 sposobach na zaoszczędzenie czasu w pracy z chyba najbardziej popularnego w Polsce bloga lifestylowego (lub mającego bardzo dobre pozycjonowanie) - simplicite.pl. Im dłużej czytam ten post, tym bardziej opadają mi ręce. Pierwszym sposobem na zaoszczędzenie czasu w pracy jest... nie uczęszczanie na spotkania. I to pisze właścicielka trzech firm (o czym nie omieszka wspomnieć w większości postów)... Rozumiem, że spotkania, które często odbywają się w korpo-biurach "dla zasady" mogą być bez sensu - Autorka zamiast pisać, że takie spotkania zwyczajnie olewa, powinna podać sposób na ich usprawnienie - przeniesienie na płaszczyznę wirtualną, wprowadzenie stałego planu takich spotkań, lub połączenie jednego i drugiego - wypełnianie przez pracowników "ankiety" online przez nią opracowanej, dzięki której jednym kliknięciem i przejrzeniem zestawionych przez program wyników będzie znała bieżące sprawy i problemy. Nie, w tym punkcie trzeba podkreślić przecież, że jestem taka ważna, że mogę sobie olać spotkanie jak nie chce mi się na nie iść. No brawo. 
Kolejny punkt stanowi o nie przyjmowaniu wszystkich ofert współpracy. Gratulacje, jeśli można sobie na to pozwolić - znów wyczuwam tutaj ton "JA mogę sobie pozwolić na to" - a która początkująca blogerka lub właścicielka firmy może również? Wiadomo, że są oferty współpracy zmuszające do bezmyślnego lokowania produktów lub zupełnie nie związane z tematyką, którą się zajmujemy i takie większość z nas odrzuca.
"Nie odpisuję na maile" - nie chce mi się nawet tego komentować... Znów pachnie korpo-bełkotem. Wiadomo, że jeśli jesteś przyczepiony tylko "do wiadomości" - nie odpisujesz, jeśli nie masz nic do powiedzenia. Jeżeli łatwiej oddzwonić niż pisać - oddzwaniasz. Ale zupełna olewka? Niepoważne.
"Nie udzielam wywiadów". Aha. Zapraszam do zakładki Autorki "O mnie" - są tam linki do udzielonych przez nią wywiadów. I po co taki fałsz? Znów po to, aby pokazać, że może sobie pozwolić na odmawianie udzielania wywiadów - normalnie celebrytka...
I tak już się rozpisałam na temat tego posta i niebezpiecznie zaczynam zbliżać się do niezdrowego hejtu, więc przestanę już czepiać się autopromocji, zwrócę jeszcze tylko uwagę na to, że w tytule widzimy 10 sposobów a Autorka przytacza ich 9, na koniec jeszcze przyznając się, że 10 po prostu lepiej wygląda. Serio?

5. Monotonia i podobieństwo
na każdym kroku

Począwszy od szaty graficznej blogów a na kanapie w salonie skończywszy. Wszystkie blogi lifestylowe mają białe tło, pastelowe akcenty, czarną lub ciemnoszarą czcionkę i tytuł bloga napisany ozdobną czcionką opatrzony dopiskiem "by imię i nazwisko". Nawet zdjęcie autorki, umieszczone po prawej stronie ma kształt kółka - serio, na każdym blogu! Rozumiem, że to po prostu najbardziej czytelny układ i przyjazne oku zestawienie barw i czcionek - naprawdę nikt nie może pokusić się o nutę indywidualizmu? Same autorki są do siebie podobne - wszystkie siedzą na swoich szarych kanapach, w białych salonach, notując coś uważnie w kolorowym organizerze, z białą filiżanką kawy z mleczną pianką, postawioną na białym stoliku obok bukietu świeżych kwiatów. Bo przecież minimalizm

I teraz pojawia się pytanie - dlaczego je czytamy, skoro jest do nich tyle zastrzeżeń? One po prostu przyciągają - jak seriale. Oglądasz, bo chcesz się dowiedzieć co będzie dalej. To czasem lepsze niż telenowela ;) Ponadto one są po prostu ładne - waśnie przez tą białą kolorystykę, te kolorowe zdjęcia. I ostatnia, smutna acz prawdziwa rzecz - oglądamy na tych blogach idealne (przynajmniej w świecie wirtualnym) życie autorek. One zawsze mają posprzątane domy, same wyglądają schludnie, podróżują, odnoszą sukcesy. I wydaje nam się, że wśród ich zapisków znajdziemy sposób na takie życie. 
Nie będę teraz udzielać rad, co zamiast tego powinniśmy robić - pozostawiam to refleksji każdemu z osobna. 

I na przekór przedstawiam swoją:

Piątkę na dobry początek miesiąca

bo "umilacze" są u Kasi Tusk, "weekendownik" i "tu i teraz" u Kasi z workshop.pl, "przegląd tygodnia" u Lifemanagerki, to musiałam wymyślić coś innego ;)

Piątka, która nie jest ani w calu sponsorowana, rzetelna i zwięzła na ile tylko potrafię ograniczyć swoje paplanie, bez zdjęć z Internetu, bez idealizowania, za to nawiązująca do lifestylowych blogów tematyką.

1. Koktajl malinowy z chia

Bez dosładzania, za to z jakże popularnymi superfoods - banalny, jak przystało na blogi lifestylowe (wydźwięk słowa "banalny" w tej wypowiedzi pozostawiam Wam do interpretacji...)

składniki:
pół banana
garść malin (mrożonych, mogą być truskawki, owoce leśne)
2 łyżki chia
szklanka mleka
pół szklanki wody
Dobrze 2 godziny wcześniej zalać chia mlekiem i poczekać aż spęcznieje. Można jednak ten krok pominąć i wszystkie składniki zmiksować, przelać do szklanki i posypać dla ozdoby nasionkami chia. Pyszota!

2. Czarne, grube słomki do napojów

Kupicie je np w Tesco. Są super dekoracyjne, a do niskich szklanek do drinków warto przeciąć je na pół i podać napój z taką podwójną słomką. Jak w pubie! No i kto nie lubi pić przez słomkę? :)

3. Jo Nesbo "Człowiek Nietoperz"

Świetny kryminał, który czyta się jednym tchem - dobrze, że ma jeszcze kilka kolejnych, równie emocjonujących części - do czytania na balkonie w pierwsze słoneczne dni wiosny.

4. Bratki

Bez bratków nie ma wiosny - warto sprawić sobie te wdzięczne kwiatki i najlepiej, jeśli macie możliwość, posadzić w skrzynkach na parapetach. Ponadto są jadalne, można dodawać je do wiosennych lekkich sałat. 

5. Prace w ogrodzie/mycie okien

Widok nowych, kwitnących roślin za czystymi szybami, jeżeli wiesz, że to Twoja robota - satysfakcja gwarantowana! Dodatkowo dotleniasz się, od zmęczenia fizycznego wydzielają się endorfiny i oszczędzasz jedno wejście na siłownię, bo trening masz już za sobą. Same plusy!

Czy zostałam właśnie blogerką lifestylową? :)

Mam nadzieję, że żadna Autorka tekstów przytoczonych w powyższym wpisie nie poczuje się urażona. Starałam się zastosować jedynie konstruktywną krytykę a za ewentualnie odebrane złośliwości - przepraszam.

1 komentarz: