Są takie produkty, na które w sklepie nawet nie zwracam uwagi a przy sporządzaniu listy zakupów nawet o nich nie myślę - zapraszam na kolejny ranking.
5. Kostki rosołowe, maggi
Nauczyłam się tak operować dodatkiem ziół i przypraw, że wspomaganie się glutaminianem przestało być potrzebne. Fakt, nie wszystko jeszcze
potrafię dobrze doprawić (patrz tegoroczna, wigilijna grzybowa…) jednak jeśli
już muszę się czymś wspomóc to jest to sos
sojowy – zawsze nieco mniej w nim chemii niż w maggi. Pamiętam też o tym,
że cukier i sól są wspaniałymi wzmacniaczami smaku! Ponadto Mąż przy teściowej, nieświadomie jak zwykle,
zapodał mi piękny komplement (a
przynajmniej za taki go uważam, ten komplement): Patrycja to nigdy jeszcze nic nie przesoliła, najwyżej jak coś nie
dosoli to zawsze można doprawić.
Urosłam kolejne kilka centymetrów – jeszcze parę takich komplementów to
przekroczę 2 metry ;)
4. Fast foody z sieciówek
Ostatnio hamburgera w McDonalds
jadłam w liceum. Tak się negatywnie nastawiłam do frytek z Maca, że nawet nie kusi mnie zbytnio aby podjadać je
Mężowi… W Burger Kingu w swoim życiu
piłam tylko kawę (całkiem, swoją drogą, niezłą). KFC też omijam szerokim łukiem. Raz a porządnie zraziłam się do Subwaya i nawet przez myśl mi nie
przejdzie aby tam zajrzeć. Fakt faktem, czasem skuszę się na kebab, mam tylko jeden ulubiony w
Gdańsku, jednak ten typ fast foodu uważam za jeden ze zdrowszych (o ile mięso
nie wygląda jak zmielony papier
toaletowy) – całkiem sporo tam świeżych warzyw, bułka musi być dobrej
jakości a sosy najlepiej domowe. Podobno McD najlepszy na kaca – na szczęście kaca nie miewam, więc nie odczuwam
potrzeby zjedzenia całej góry niezdrowego i drogiego jedzenia.
3. Dania gotowe
Nigdy nie próbowałam gotowych krokietów (takich zwiniętych naleśników w
panierce), kurczaka w panierce „tylko do podpieczenia”, mrożonych pyz czy, nie
daj Boże, gotowych, złożonych już w bułce z serem hamburgerów. Zawartość konserwantów, rakotwórczych dodatków i
cukru na zmianę z solą jest w takich daniach chyba największa ze wszystkich
możliwych do kupienia produktów. To, co zdarzy
mi się jeszcze kupić, to pizza (raz na 3 lata) lub pierogi (ale takie z
krótką datą przydatności do spożycia). Pizzę wolę ukręcić sama, pierogi jak
robię to hurtowo i mrożę, naleśników również zawsze wychodzi mi dziwnym trafem
za dużo, więc później chętnie przerabiam je na krokiety i mrożę. Koleżanka zza
granicy opowiadała mi kiedyś, że w polskim sklepie była świadkiem sytuacji, w
której kobieta pyta faceta co chce na obiad: te pierogi z paczki czy te
krokiety z paczki – i nie mogła tego zrozumieć – przecież wyczarować pyszny i
zdrowy obiad nie jest ani trudno, ani długo, ani drogo – wystarczy trochę
chęci.
2. Płatki śniadaniowe
Znam takich, co to nie potrafią zacząć dnia bez kukurydzianych
listków lub czekoladowych kulek. O zawartości cukru w jednych i drugich (gdzie delikwent jedzący takie śniadanie
zazwyczaj dosładza sobie jeszcze mleko…) nie wspomnę, bo aż strach. Zamieniłam na ukochane płatki owsiane, które w leniwe weekendy gotuję z bakaliami aż pięknie popękają i będą
kremowe a na co dzień zaparzam i mieszam z sezonowymi
owocami i miodem. Polecam!
1. Mięso (z wędlinami na czele).
Tak, tak. Ile debat dotyczących
(nie)jedzenia mięsa jeszcze przede mną (nie licząc tych, w których miałam już
okazję brać udział) – aż boję się pomyśleć.
„Nie jesz mięsa?!”
„Tak i wcale mnie do niego nie ciągnie”
„Ściemniasz!” „Niemożliwe!” „Ja bym nie wytrzymał/a bez mięsa”…
Zastanawiam się czasem co jest powodem mojej obojętności w stosunku do mięsa – dochodzę do wniosku że to, że
naczytałam się dużo o tym, jak faszeruje się zwierzęta antybiotykami, jak bardzo modyfikowane
są pasze, nie wspominając o ogrzewaniu
podłogowym do KURNIKA, które wyceniałam w pracy (bo jak kurczaczkom ciepło
w dupki to szybciej rosną i szybciej można je wstawić do marketowych lodówek).
Niestety (a może „stety”?), powodem mojej do mięsa niechęci na pewno nie jest pragnienie ratowania kurczaczków czy
świnek – uważam nawet, że mój wybór przyczynia się do pogorszenia warunków ich hodowli – zmniejszam popyt, kiedy podaż
pozostaje taka sama (a w każdym razie nie może zmaleć) – producent zaczyna
przeze mnie odnosić stratę więc szuka oszczędności – najprościej jest je
uzyskać obniżając koszty hodowli –
na czym cierpią zwierzęta. Ponadto uważam, że zwierzęta zagrodowe były, są i
będą i weganie ani wegetarianie tego nie zmienią – i gdybym miała dostęp do
chowanego w przyzwoitych warunkach, karmionego obierkami z gospodarstwa i ziemniakami czy zbożem z pola drobiu,
wieprzowiny czy wołowiny – na pewno bym je jadła bo nie uważam, że mięso jest
złe samo w sobie – dostępne dla mnie mięso jest po prostu bardzo złej jakości i nie chcę się nim truć – bilans zysków i strat
spowodowanych jedzeniem marketowego mięsa dla mojego zdrowia wyszedł mi ujemny,
czego konsekwencją jest odstawienie mięsa na dobre.
A poza tym bardzo lubię strączki ;)
A jakich produktów Wy nie kupujecie/nie używacie? Może jest coś, co według Was warto wykluczyć z diety? A może macie coś, z czego bardzo byście chcieli zrezygnować ale z jakiś powodów cały czas tego używacie?
A jakich produktów Wy nie kupujecie/nie używacie? Może jest coś, co według Was warto wykluczyć z diety? A może macie coś, z czego bardzo byście chcieli zrezygnować ale z jakiś powodów cały czas tego używacie?
Zdjęcia pochodzą z tych stron:
http://dietadlaserca.pl/_pliki_/wiadomosci/d-14586635987125.jpg/tumblr_mao9wf8Vr01qg1bi9.jpg
http://www.odzywianie.info.pl/img/stories/arts/_665x/kostki-rosolowe-zdrowe-czy-nie.jpg
http://www.fitgirlcode.com/wp-content/uploads/2015/01/5851279-fastfood.jpg
http://www.anl-plastics.pl/website/anl-plastics/assets/images/productsadvimages/Kantenklare/opakowanie_na_dania_gotowe.jpg
http://img.interia.pl/biznes/nimg/z/r/Uwaga_Szklo_platkach_byly_6066480.jpg
http://www.wedlinka.com/images/top_photo_7.jpg
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz