wtorek, 3 stycznia 2017

5 produktów, które wyeliminowałam z diety i wcale mi ich nie brakuje!



Są takie produkty, na które w sklepie nawet nie zwracam uwagi a przy sporządzaniu listy zakupów nawet o nich nie myślę - zapraszam na kolejny ranking.




5. Kostki rosołowe, maggi

Nauczyłam się tak operować dodatkiem ziół i przypraw, że wspomaganie się glutaminianem przestało być potrzebne. Fakt, nie wszystko jeszcze potrafię dobrze doprawić (patrz tegoroczna, wigilijna grzybowa…) jednak jeśli już muszę się czymś wspomóc to jest to sos sojowy – zawsze nieco mniej w nim chemii niż w maggi. Pamiętam też o tym, że cukier i sól są wspaniałymi wzmacniaczami smaku! Ponadto Mąż przy teściowej, nieświadomie jak zwykle, zapodał mi piękny komplement (a przynajmniej za taki go uważam, ten komplement): Patrycja to nigdy jeszcze nic nie przesoliła, najwyżej jak coś nie dosoli to zawsze można doprawić. Urosłam kolejne kilka centymetrów – jeszcze parę takich komplementów to przekroczę 2 metry ;)




4. Fast foody z sieciówek


Ostatnio hamburgera w McDonalds jadłam w liceum. Tak się negatywnie nastawiłam do frytek z Maca, że nawet nie kusi mnie zbytnio aby podjadać je Mężowi… W Burger Kingu w swoim życiu piłam tylko kawę (całkiem, swoją drogą, niezłą). KFC też omijam szerokim łukiem. Raz a porządnie zraziłam się do Subwaya i nawet przez myśl mi nie przejdzie aby tam zajrzeć. Fakt faktem, czasem skuszę się na kebab, mam tylko jeden ulubiony w Gdańsku, jednak ten typ fast foodu uważam za jeden ze zdrowszych (o ile mięso nie wygląda jak zmielony papier toaletowy) – całkiem sporo tam świeżych warzyw, bułka musi być dobrej jakości a sosy najlepiej domowe. Podobno McD najlepszy na kaca – na szczęście kaca nie miewam, więc nie odczuwam potrzeby zjedzenia całej góry niezdrowego i drogiego jedzenia.




3. Dania gotowe


Nigdy nie próbowałam gotowych krokietów (takich zwiniętych naleśników w panierce), kurczaka w panierce „tylko do podpieczenia”, mrożonych pyz czy, nie daj Boże, gotowych, złożonych już w bułce z serem hamburgerów. Zawartość konserwantów, rakotwórczych dodatków i cukru na zmianę z solą jest w takich daniach chyba największa ze wszystkich możliwych do kupienia produktów. To, co zdarzy mi się jeszcze kupić, to pizza (raz na 3 lata) lub pierogi (ale takie z krótką datą przydatności do spożycia). Pizzę wolę ukręcić sama, pierogi jak robię to hurtowo i mrożę, naleśników również zawsze wychodzi mi dziwnym trafem za dużo, więc później chętnie przerabiam je na krokiety i mrożę. Koleżanka zza granicy opowiadała mi kiedyś, że w polskim sklepie była świadkiem sytuacji, w której kobieta pyta faceta co chce na obiad: te pierogi z paczki czy te krokiety z paczki – i nie mogła tego zrozumieć – przecież wyczarować pyszny i zdrowy obiad nie jest ani trudno, ani długo, ani drogo – wystarczy trochę chęci.




2. Płatki śniadaniowe

Znam takich, co to nie potrafią zacząć dnia bez kukurydzianych listków lub czekoladowych kulek. O zawartości cukru w jednych i drugich (gdzie delikwent jedzący takie śniadanie zazwyczaj dosładza sobie jeszcze mleko…) nie wspomnę, bo aż strach. Zamieniłam na ukochane płatki owsiane, które w leniwe weekendy gotuję z bakaliami aż pięknie popękają i będą kremowe a na co dzień zaparzam i mieszam z sezonowymi owocami i miodem. Polecam!




1. Mięso (z wędlinami na czele).


Tak, tak. Ile debat dotyczących (nie)jedzenia mięsa jeszcze przede mną (nie licząc tych, w których miałam już okazję brać udział) – aż boję się pomyśleć.
„Nie jesz mięsa?!”
„Tak i wcale mnie do niego nie ciągnie”
„Ściemniasz!” „Niemożliwe!” „Ja bym nie wytrzymał/a bez mięsa”…
Zastanawiam się czasem co jest powodem mojej obojętności w stosunku do mięsa – dochodzę do wniosku że to, że naczytałam się dużo o tym, jak faszeruje się zwierzęta antybiotykami, jak bardzo modyfikowane są pasze, nie wspominając o ogrzewaniu podłogowym do KURNIKA, które wyceniałam w pracy (bo jak kurczaczkom ciepło w dupki to szybciej rosną i szybciej można je wstawić do marketowych lodówek). Niestety (a może „stety”?), powodem mojej do mięsa niechęci na pewno nie jest pragnienie ratowania kurczaczków czy świnek – uważam nawet, że mój wybór przyczynia się do pogorszenia warunków ich hodowli – zmniejszam popyt, kiedy podaż pozostaje taka sama (a w każdym razie nie może zmaleć) – producent zaczyna przeze mnie odnosić stratę więc szuka oszczędności – najprościej jest je uzyskać obniżając koszty hodowli – na czym cierpią zwierzęta. Ponadto uważam, że zwierzęta zagrodowe były, są i będą i weganie ani wegetarianie tego nie zmienią – i gdybym miała dostęp do chowanego w przyzwoitych warunkach, karmionego obierkami z gospodarstwa i ziemniakami czy zbożem z pola drobiu, wieprzowiny czy wołowiny – na pewno bym je jadła bo nie uważam, że mięso jest złe samo w sobie – dostępne dla mnie mięso jest po prostu bardzo złej jakości i nie chcę się nim trućbilans zysków i strat spowodowanych jedzeniem marketowego mięsa dla mojego zdrowia wyszedł mi ujemny, czego konsekwencją jest odstawienie mięsa na dobre.
A poza tym bardzo lubię strączki ;)

A jakich produktów Wy nie kupujecie/nie używacie? Może jest coś, co według Was warto wykluczyć z diety? A może macie coś, z czego bardzo byście chcieli zrezygnować ale z jakiś powodów cały czas tego używacie?


Zdjęcia pochodzą z tych stron:
http://dietadlaserca.pl/_pliki_/wiadomosci/d-14586635987125.jpg/tumblr_mao9wf8Vr01qg1bi9.jpg
http://www.odzywianie.info.pl/img/stories/arts/_665x/kostki-rosolowe-zdrowe-czy-nie.jpg
http://www.fitgirlcode.com/wp-content/uploads/2015/01/5851279-fastfood.jpg
http://www.anl-plastics.pl/website/anl-plastics/assets/images/productsadvimages/Kantenklare/opakowanie_na_dania_gotowe.jpg
http://img.interia.pl/biznes/nimg/z/r/Uwaga_Szklo_platkach_byly_6066480.jpg
http://www.wedlinka.com/images/top_photo_7.jpg

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz